Późno wstałem (pewne czynniki obudziły się w środku nocy i nie dały spać do rana :)), więc rano pojexhałem prawie bezpośrednio do pracy. Wracając musiałem nadrobić zaległości. Do parku starałem się utrzymywać w miarę wysoką prędkość co nie było łatwe ze względu na zefirek wiejący prosto w gębę. Przynajmniej miałem namiastkę treningu siłowego.
Przejażdżka nad morzem, wiało momentami dość potężnie. Niestety plan "0 używek" dzisiaj został pogwałcony, ale to był incydent :). Na pocieszenie odkurzyłem już rower letni i w sobotę lub niedzielę inauguracja.
Kręcenie nad morzem. Dwie rzeczy mnie wkurzyły: -znowu flak (i łatanie dętki w świetle latarni nad morzem) -rozwaliły mi się ochraniacze na buty (oba w tym samym momencie, już nigdy nie kupię nic firmy R...lli)
Nie miałem dziasiaj miligrama energii, w związku z tym zrobiłem sobie dzień relaksu. Niezłe hravg wykręciłem :) Nową sprawność harcerską zdobyłem: jazda na rowerze z bukietem tulipanów.
Dzisiaj udało mi się jakimś cudem zwlec z barłogu nieco wcześniej niż zwykle. Dzięki temu miałem więcej czasu na pokręcenie się między Gdańskiem, a Sopotem. Generalnie miałem w planie jakieś interwały, a wyszło jak zwykle nie wiadomo co :) Jak wracałem z pracy to w gałki oczne rzuciła mi się spora ilość cyklistów, nawet jakieś drogie, wyścigowe sprzęty już ludziska poodkurzali.
Na rowerze od małego.
Przerwa 2003 - 2010.
Zajeździłem Pawika, Pelikana, Wigry, 2 Jubilaty (z czego ten drugi to była lux-torpeda z przerzutką w piaście) i kilka wynalazków co to nawet nazwy chyba nie miały.
W epoce nowożytnej miałem Cannona (ehh... żyło się kiedyś na koszt starych :)) i Cuba z którym w chwili załamania się rozstałem.
Teraz podróżuję na Giancie żony i nowym Cubie (który zapadł teraz w sen zimowy)