Zabawę zakończyłem na około czterdziestym kilometrze z powodu zerwania łańcucha, a w zasadzie z powodu pęknięcia spinki... #$%@#$^%^&&!!!!!! 10 minut jeszcze się szarpałem ze skuwaczem i nową spinką, ale nic z naprawy nie wyszło... A było tak pięknie. Nienawidzę tego uczucia, kiedy stoję utaplany w błocku i widzę te tabuny ludzi, przejeżdżające obok...
Ciekawa impreza. Prawie wszystko w lesie, trasa dość łatwa i przyjemna. Niestety dałem trochę ciała i ustawiłem się prawie na samym końcu ostatniego sektora w medio... Nie muszę dodawać jak się podjeżdżało pod Łysą Górę na końcu stawki. Niestety nie mam tyle pary w nogach, żeby móc dogonić tych którzy sobie już pojechali :-). Cóż, przynajmniej mam motywację do zdwojenia wysiłków treningowych i poprawienia wyniku za rok...
Mój pierwszy od 7 lat maraton. Niesamowita zabawa, w sumie ponad 1000 luda chyba się pojawiło. Trochę piachu, trochę błota, troche asfaltu i komplenie płasko. Rower dopisał, kondycja i siła relatywnie też. Strasznie się zdziwiłem, że cała masa ludzi podprowadza rowery w miejscach, gdzie można spokojnie jechać. W sumie to powinienem być zadowolony, bo na ostatnim podjeździe przed metą nieco na tym zyskałem.
Wynik miałem nieco lepszy niż sobie założyłem, ale co tam, nie będę narzekał :-) Jedynie tętno maxymalne się zrewidowało z teoretycznych 189 do 196...
Na rowerze od małego.
Przerwa 2003 - 2010.
Zajeździłem Pawika, Pelikana, Wigry, 2 Jubilaty (z czego ten drugi to była lux-torpeda z przerzutką w piaście) i kilka wynalazków co to nawet nazwy chyba nie miały.
W epoce nowożytnej miałem Cannona (ehh... żyło się kiedyś na koszt starych :)) i Cuba z którym w chwili załamania się rozstałem.
Teraz podróżuję na Giancie żony i nowym Cubie (który zapadł teraz w sen zimowy)