Przed pracą wizyta w Sopocie. Nawet niezłe prędkości udawało mi się wygenerować. Trzeba było tylko uważać na podstępne lodowe łaty, które się czaiły w okolicach parku w Brzeźnie. Droga powrotna była mniej ciekawa, bo coś flaki mi się poskręcały i nie mogłem dobrać bezbolesnej pozycji, więc telepałem się powolutku.
Do pracy przez Sopot. Pogoda super, starczyła jedna para skarpetek i rajtków :) W drodze powrotnej dwa razy o mało nie wpakowałem się na ścieżce rowerowej pod auta. Ciekawe kiedy do kierowców dotrze kto ma tam pierwszeństwo.
Wreszcie droga rowerowa stała się przejezdna i prędkość wzrosła :-) Wyczytałem, że policja zatrzymała baranów, którzy porozbijali przystanki... Może się zgłoszę, żeby mi za dętkę i Ralpha kasę oddali ;-)
W drodze do roboty złapałem gumę... Jacyś debile potłukli przystanek autobusowy dzień wcześniej (swoją drogą jest on "w oku kamery", ale jak znam życie to nikt nic nie widział i nic się nie nagrało, bo akurat kamera miała zaćmienie [edit: panowie zostali wyłapani]). Służby uwinęły się ekspresowo z posprzątaniem, ale ja oczywiście musiałem trafić na jakiegoś szklanego niedobitka... Fidrygałki do naprawy koła oczywiście zostały w chałupie. Pierwszy raz miałem więc okazję transportować rower autobusem miejskim. Było całkiem sympatycznie :-) W pracy z wybawieniem popędził Dominik, który poratował mnie zestawem ratunkowym... 2 razy, ponieważ za pierwszym było 50% szans na sprawność zapasowej dętki :)
Do pracy nad morzem. Udało mi się przebyć prawie całą trasę z Brzeźna do Sopotu po drodze rowerowej. Jedynie przy klubie surfingowym leży jeszcze hałda śniegu, którą trza ominąć chodnikiem. Powrót ulicami i drogą rowerową na Hallera. Na Skandii pojawiła się wstępna rozpiska na 2011, już można zacząć małżeńskie pertraktacje :)
Na rowerze od małego.
Przerwa 2003 - 2010.
Zajeździłem Pawika, Pelikana, Wigry, 2 Jubilaty (z czego ten drugi to była lux-torpeda z przerzutką w piaście) i kilka wynalazków co to nawet nazwy chyba nie miały.
W epoce nowożytnej miałem Cannona (ehh... żyło się kiedyś na koszt starych :)) i Cuba z którym w chwili załamania się rozstałem.
Teraz podróżuję na Giancie żony i nowym Cubie (który zapadł teraz w sen zimowy)