Zabawę zakończyłem na około czterdziestym kilometrze z powodu zerwania łańcucha, a w zasadzie z powodu pęknięcia spinki... #$%@#$^%^&&!!!!!! 10 minut jeszcze się szarpałem ze skuwaczem i nową spinką, ale nic z naprawy nie wyszło... A było tak pięknie. Nienawidzę tego uczucia, kiedy stoję utaplany w błocku i widzę te tabuny ludzi, przejeżdżające obok...
Po pracy pojechałem z Tequilą zapisać się na jutrzejsze zawody. Szwankuje mi manetka tylnej przerzutki. Jestem tym faktem tak zgotowany, że obiecuję sobie, że już nigdy nie kupię nic firmy Shimano :) Jeśli uda się przejechać jutro maraton, to pewnie mi przejdzie. Jeśli się nie uda z powodu tej $@#.& manetki, to będzie przesiadka na SRAMA. To już druga wpadka tej firmy w przypadku mojego roweru - pierwszy raz pogniewałem się na koła XT, ale to już zupełnie inna historia.
Po pracy spotkanie pod kuźnią w Oliwie i objazd trasy sobotniej Skandii. Trasa nieskomplikowana (co prawda w kilku miejscach musiałem prowadzić rower, ale była to raczej kwesta braku umiejętności). Po deszczu sporo błota. Oczywiście przestał działać mi licznik, więc przebieg przybliżony - jak dotarłem pod kuźnię miałem ok 30km, trasa ok 25 i jeszcze z 5 do chaty.
Jako, że w ciągu miesiąca przytyłem 5 kg to postanowiłem coś z tym zrobić. Dlatego w drodze do pracy pokręciłem się tu i ówdzie przez 2h, starając się specjalnie nie zasapać. Tętno 118-128. Po robocie spotkanie w Sopocie w ramach akcji "Polska na rowery". Z Łysej Góry popedałowaliśmy sobie na trasę najbliższej Skandii. Całości nie udało się ogarnąć ze względu na czas, ale za tydzień powinno się udać.
Na rowerze od małego.
Przerwa 2003 - 2010.
Zajeździłem Pawika, Pelikana, Wigry, 2 Jubilaty (z czego ten drugi to była lux-torpeda z przerzutką w piaście) i kilka wynalazków co to nawet nazwy chyba nie miały.
W epoce nowożytnej miałem Cannona (ehh... żyło się kiedyś na koszt starych :)) i Cuba z którym w chwili załamania się rozstałem.
Teraz podróżuję na Giancie żony i nowym Cubie (który zapadł teraz w sen zimowy)