6:30-8:30 w ta i nazad między Sopotem, a Brzeźnem. Zaczyna to być chyba nudniejsze od trenażera, ale niestety nie znam innego miejsca, gdzie można przez 2h grzać bez zatrzymania (od około 9:00 staje się to już nie możliwe)
Leśna przejażdżka poimprezowa. Uzyskałem swój tętnowy rekord - prawie doszedłem do swojej teoretycznej granicy.
Mimo że jak wychodziłem z domu, po imprezie nie było już śladu, to jednak wpadłem chyba w jakąś dziurę czasoprzestrzenną. Wg zegarka i licznika byłem na wycieczce ok 2.5h, a gps pokazuje, że tych godzin było aż 4.5 %-)
Łańcuch w rowerze już na kolanach błaga o emeryturę, cóż chyba będzie trzeba w końcu wniosek rozpatrzyć pozytywnie...
Jako, że koledzy z którymi wybierałem się dzisiaj na wycieczkę po Kaszubach nie byli w stanie się o 9 obudzić, to wybrałem się sam. Ograniczyłem się jak zwykle do kręcenia się po lesie. Trasa miała przebiegać niebieskim szlakiem rowerowym, ale jako że moja orientacja w terenie pozostawia wiele do życzenia, to ze szlakiem krzyżowałem się może ze 3 razy :). Byłem więc na Pschołku w Dolinie Radości, w Owczarni :), na Reja w Sopocie, jakimś cudem znalazłem się w Gdyni na Starodworcowej, potem przy Wielkopolskiej. Potem znowu na Reja itd...
Na rowerze od małego.
Przerwa 2003 - 2010.
Zajeździłem Pawika, Pelikana, Wigry, 2 Jubilaty (z czego ten drugi to była lux-torpeda z przerzutką w piaście) i kilka wynalazków co to nawet nazwy chyba nie miały.
W epoce nowożytnej miałem Cannona (ehh... żyło się kiedyś na koszt starych :)) i Cuba z którym w chwili załamania się rozstałem.
Teraz podróżuję na Giancie żony i nowym Cubie (który zapadł teraz w sen zimowy)